fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » fattitude » 10 najgorszych nawyków kobiet plus size

10 najgorszych nawyków kobiet plus size

Dzisiaj lekko, ale… Temat potraktowałam pół żartem, a jednak jest poważny. Wszystkie te zachowania negatywnie rzutują na nasze postrzeganie siebie. Trudno budować samoakceptację, jeśli pozwalamy innym mówić nam przykre i okropne rzeczy. Trudno napompować balonik pewności siebie, jeśli ktoś nam go regularnie nakłuwa. I to nie jest tak, że jesteśmy bez winy.

 

My, kobiety plus size, mamy swoje –  niemałe – zasługi na polu robienia sobie pod górkę.

I nie, nie chodzi o jedzenie pączków. Dałam je dla zmyłki.

 

 

1. Odkładamy życie na za -30 kilo

 

Kiedyś życie będzie piękne. Kiedyś się uśmiechnę. Kiedyś pójdę na randkę, kiedyś założę sukienkę, kiedyś wrócę na studia, kiedyś, kiedyś, wszystko kiedyś! Kobiety plus size to taki szczególny gatunek, który permanentnie funkcjonuje w utopijnej krainie umiejscowionej w alternatywnej czasoprzestrzeni o nazwie “Jak już schudnę”. Ludzie sa tam serdeczni i mają wielkie, pełne zachwytu oczy; nigdy się nie kłócą, mieszkania sprzątają się same, na koniec miesiąca zawsze zostają pieniądze – nigdy odwrotnie! Ptysie nie mają kalorii, a formy obłe występują wyłącznie pod postacią pieczonych ziemniaczków. I pączków, koniecznie pączków. Brzmi dobrze?

Problem tkwi w tym, że tu i teraz zawsze przegra z wyimaginowanym życiem wyimaginowanej osoby, wiecie?

 

2. Unikamy innych grubasów

 

Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że grubaski zadają się tylko z innymi grubaskami, prawda? Zanim się skrzywisz, zastanów się, czy nigdy, w całym twoim życiu – zwłaszcza w okresie szkolnym – nie zdarzyło się tak, że waga nie była jednym z głównych kryteriów doboru znajomych? Nawet ja, wiecznie zajęty własnymi sprawami outsajder i misfit miewałam takie myśli. Zdarzało się, że koleżanki plus size poprawiały sobie moim kosztem humor.

Z perspektywy czasu uważam, że to fajnie mieć koleżanki w swoim rozmiarze – choćby po to, żeby sobie razem ponarzekać.

 

3. W miejscach publicznych jadamy ukradkiem

 

… a do tego jak ptaszki, bo to przecież wiedzą wszyscy – gruby się na pewno obżera. Normalna restauracyjna porcja jest nie do zaakceptowania, bo wiadomo. Grubas. Je. Skutkiem tego wracamy z proszonej kolacyjki prosto do lodówki, gdzie – bądźmy szczere – nie bierzemy jeńców.

Kto nigdy nie skończył oficjalnego wyjścia, wyjadając majonez łyżką ze słoika może teraz rzucić kamieniem.

 

4. Żyjemy w przekonaniu, że seks jest dla chudych

 

Czy nie wystarczy, że w takim przekonaniu żyją producenci bielizny erotycznej? My już nie musimy, inni robią to za nas! Wszystkie te odruchy w stylu ninja, czyli jak zgasić światło i wyjść do łazienki tak, żeby on nie zobaczył czasem mojego tyłka są całkiem może zabawne, kiedy się o nich opowiada. I tylko wtedy.

Newsflash: seks jest dla ludzi. Tych, którzy mają to tu, to tam więcej podściółki tłuszczowej, niż przewidują normy europejskie też.

 

5. Krytykujemy. Ciągle krytykujemy

 

Kiedy ostatnio miałaś taki dzień, kiedy nie pomyślałaś o sobie czegoś mało pochlebnego? Albo nie złapałaś się na tym, że mówisz “fajnie, ale…”. Od prawa, do lewa, jak Polska szeroka – w sklepach, w bankach, w szkołach, w domach. Siebie, chłopa, babkę, dziecko i sąsiadkę. Za wszystko i za nic. Nic nigdy nie jest dostatecznie dobre, my nigdy nie wyglądamy dostatecznie ładnie, ludzie nie są dostatecznie jacyś. Jak żyć?!

Ja się nie dziwię, że poziom frustracji narasta w nas wprost proporcjonalnie do czasu poświęconego krytykowaniu.

 

6. Wchodzimy w rolę dobrego grubaska

 

O dobrych grubaskach pisałam w ostatniej części Abecadła Plus Size. Warto się zapoznać, bo od tego nawyku niebywale trudno się uwolnić. Mnie się jeszcze nie udało, chociaż walczę zażarcie. Nie jestem psychologiem i być może się mylę, ale przyjmowanie tej konkretnej pozy grubiutkiego wesołka to taka ostateczna próba spełnienia oczekiwań społecznych. Takie, wiecie, skoro już mój tyłek nie spełnia standardów, to może chociaż będę duszą towarzystwa, może nie zauważą.

Zauważą.

 

 

7. Udajemy paprotkę

 

A teraz przyznać się, kto ma więcej, niż 5 zdjęć zbiorowych z okresu szkolnego? Ja nie mam. Mam jedno i to raczej zapomniane. Pamiętam tylko, że mam na nim dredy. Nic więcej. Otóż, widzisz, byłam swojego czasu mistrzynią paprotkizmu. Może i byłam duszą towarzystwa, ale ilekroć przychodziło do zdjęć – puf! – Uli nie ma. Zawsze gdzieś z tyłu, ukradkiem za koleżankami, w charakterze rzeczonej paprotki czy tapety. Jeśli ta tendencja zostaje w tym okresie to jeszcze pół biedy. Gorzej, że wiele z nas zabiera ją ze sobą w dorosłość.

 

 

8. Nie nosimy tego, co byśmy chciały

 

Bardzo długo miałam cały szereg fasonów, które bardzo chciałabym nosić, ale z jakiegoś powodu uważałam, że nie mogę. Z perspektywy na po patrząc przyznaję uczciwie, że nie rozumiem co mną powodowało. Żałuję, że tyle czasu spędziłam martwiąc się o cudze doznania estetyczne. Wyjście w szortach latem nikogo nie zabiło. Nikt nie przewraca się na mój widok kiedy zakładam sukienkę do pół uda.

Od noszenia smutnych rzeczy wcale nie robi się lepiej.

 

 

9. Wszystko bierzemy na klatę

 

Przyjęło się, że grubemu można powiedzieć wszystko. Skrytykować wygląd, skomentować wielkość porcji, zajrzeć w książeczkę zdrowia, pouczyć na dowolny temat. Odżywianie, ciuchy, aktywność fizyczna – skreśl niepotrzebne. A my co? Z krzywym uśmiechem przyjmujemy każdą impertynencję, ripostujemy jedynie w duchu.

Wszystkie te podszyte horrorem rodzinne spotkania, szpile wbijane nam przy każdej okazji przez koleżaneczki – o tym właśnie mówię. Zamiast skończyć wątek i posłać życzliwego do diabła, my trwamy. Jakby było po co.

 

 

10. Nie potrafimy wyznaczać granic

 

To bardzo przykry nawyk, bezpośrednio związany z poprzednim. Wieść niesie, że człowiek jest się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego, ale czy na pewno powinien? Wszyscy mamy swoje granice. Dla jednego będzie to nie wyjadanie mu z talerza, inny nie życzy sobie, żeby mówić do niego per “gruby”. Jedno i drugie warto uszanować. Świat opiera się na zestawie z grubsza nieprzekraczalnych reguł, całkiem jak relacje międzyludzkie. Prawdę mówiąc, nie widzę szczególnej różnicy pomiędzy “nie kradnij”, a “nie bądź przykrym kutasem”.

My, kobiety plus size mamy szczególny problem z artykulacją, że coś się nam nie podoba..  Potrzeba akceptacji regularnie wygrywa. Scenariusz, w którym stajemy w obronie własnych granic na zawsze pozostaje w marzeniach.

 

I co? Rozpoznajesz w nich swoje własne przykre nawyki? A może chcesz coś dodać od siebie? Mogłam przecież coś przeoczyć. Ja zawsze chętnie porozmawiam, poszerzę swoje perspektywy. A może Ciekawi Cię co o tym sądzą twoje znajome Syreny? Udostępnij, razem zobaczymy co się zdarzy 😉

_____________________________

Photo by Patrick Fore on Unsplash

14 komentarzy do “10 najgorszych nawyków kobiet plus size14 min. czytania

  1. Zastanawiam się, dlaczego te wszystkie zachowania dotyczą sfery psychicznej? Bo one przecież opisują zachowania osób nie tyle grubych, co z kompleksami dotyczącymi wagi i jedzenia. Bo sama widuję dziewczyny w rozmiarze dość przeciętnym, które krygując się, odmawiają większych porcji jedzenia, albo które nie lubią być fotografowane.

    A nie piszesz o tym, że grubaski owszem nie noszą tego, co by chciały, ale dlatego, że niektórych ciuchów nie szyją w większych rozmiarach, albo dlatego, że w niektórych fasonach jest niewygodnie. Albo że unikają noszenia spódnic latem, żeby uniknąć bolesnych otarć ud.

    „My, kobiety plus size mamy szczególny problem z artykulacją, że coś się nam nie podoba.. Potrzeba akceptacji regularnie wygrywa. Scenariusz, w którym stajemy w obronie własnych granic na zawsze pozostaje w marzeniach.”

    No właśnie zastanawiam się, na ile ta prawda faktycznie odnosi się do wszystkich czy choćby większości grubych kobiet. Bo ja z obroną własnych granic nie mam najmniejszego problemu, za to akceptacja otoczenia wydaje się niemożliwa do zdobycia.

  2. Mam jedną zagwozdkę. Postaram się ją ująć w słowa jak najprościej, może się uda.
    Okres między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia spędziłam pod pantoflem chłopaka, który uważał, że jestem koszmarnie, niedopuszczalnie gruba. Ważyłam wonczas całe 63 kilo. Pamiętam dobrze, bo ta cyfra trzymała się mnie przez równo dekadę. Młodość to piękna rzecz.
    Typek znikł w końcu w pomroce dziejów. Za to ja zostałam z poczuciem, że jestem potworem. Że seks z kimkolwiek to jak zrzucę piętnaście kilo, na pewno nie teraz. Bo skoro (ponoć) kochający człowiek wywrzeszczał mi swego czasu w twarz: “Te twoje fałdy odbierają mi chęć na seks!” to czego się spodziewać od niekochających?
    Długo i w pocie czoła zbierałam to swoje rozbite na tysiąc kawałków poczucie atrakcyjności własnej do kupy. Drugi, nieporównywalnie leszy (choć nadal daleki od ideału, zważywszy, że podziękowałam po czterech latach) związek. Potem wesołe życie singla i związek otwarty. Wielu, wielu mężczyzn, którzy zachwycali się moim – coraz większym – ciałem. I ja byłam zachwycona. To wszystko było wspaniałe.
    Do dziś nie potrafię na swoją cielesność patrzeć inaczej, jak przez ten filtr. A tymczasem na stanikomanii napisano mi, że opinie mężczyzn się nie liczą.
    No to czyje się liczą? Moja jest niemarodajna.

    1. Jestem orędowniczką stanowiska, że tylko własne się liczą. Nie ma absolutnie nic złego, żeby odbić się od cudzego zachwytu i wykorzystać go jako materiał do budowania stabilnej i pozytywnej oceny własnej. Nie lubię zewnątrzsterowności, bo to podstępna dziwka.

      Oczywiście, że nie da się oddzielić tego od przeszłych doświadczeń. Ale może można je jakoś wykorzystać?

      1. Widzisz, rzecz w tym, że mnie atrakcyjność sama w sobie nie jest do niczego potrzebna. Służy mi jako środek do zaspokojenia moich potrzeb seksualnych i emocjonalnych, a te niestety mogę zaspokajać tylko z płcią przeciwną. (Niestety – bo tyle świetnych, samotnych kobiet dookoła, ale cóż, gdy nic mi do nich nie drga.) Zatem zamykanie się w monadzie pt. “sama dla siebie jestem atrakcyjna!” wydaje mi się przepisem na solidny rozbrat z rzeczywistością, a w perspektywie – celibat.

          1. Zgadzam się. Może to zabrzmi okropnie, ale patrzę wokół siebie i widzę mnóstwo szczupłych osób, które wcale mi się nie podobają. I wcale nie muszą, ale komuś innemu się podobają. Tymczasem ja mam wrażenie, że z powodu mojej wagi nie podobam się nikomu i kiedy o tym pomyślę to cała moja mądrość i przekonanie, że “rozmiar nie ma znaczenia” idzie w ***

    2. Zgadzam się w zupełności – liczy się nie tyle abstrakcyjna atrakcyjność tylko możliwość wchodzenia z innymi ludźmi w konkretne relacje.

        1. Oczywiście, że nie wszystkim podoba się to samo. Ale ani Nina ani ja nic takiego nie pisałyśmy. I chyba nikt rozsądny nie oczekuje, że wszyscy wokół będą go kochać, podziwiać i akceptować.

          To czego ja bym chciała, to z jednej strony choćby milcząca tolerancja osób, które mnie nie akceptują, bez złośliwych ataków na tuszę i rad, co powinnam zrobić, żeby schudnąć. Tak jak rasiści powinni siedzieć cicho, zamiast bić osoby o ciemniejszej skórze.

          A z drugiej strony brakuje mi entuzjastycznej akceptacji grupki bliźnich. Tak, żeby dało się z nimi budować bliskie relacje, nie tylko seksualne.
          Jak jeszcze raz przeczytałam cały wpis, doszłam do wniosku, że może dla Ciebie, Lalu, akceptacja jest czymś innym niż dla mnie. IMHO jeśli syrena lądowa nie je do syta, bo inaczej spotkają ją złośliwe komentarze, to właśnie ma problem z brakiem akceptacji. Tzn. otoczenie nie akceptuje jej taką, jaka jest naprawdę, tylko chce ją dostosować do swoich oczekiwań.

          1. Sednem tego punktu jest nawykowa zgoda na taki stan rzeczy. Z ludźmi jest często tak, że zachowują się bezmyślnie i czasem naprawdę wystarczy się publicznie na coś nie zgodzić, żeby ktoś zaczął nas traktować trochę inaczej. Czasem, nie zazwyczaj, niestety.

            Ja, owszem, widzę, że nie piszecie tego wprost, ale interpretuję, że w Waszych wypowiedziach chodzi o poszerzenie tej grupy, która lubi aktualnie.

  3. Niestety Twoje podsumowanie jest w wielu punktach bardzo trafne…choć ja ani nie ukrywam się przed zdjęciami, ani nie rezygnuje z ubrań, które mi się podobają(sama szyję) a już na pewno nie uważam, że gruby nie może mieć super związku miłosnego. Wiem jednak jak to jest i jak to być może, wiele razy spotkałam się z tym, że “wypada schudnąć” i pewnie, że bym chciała i walczę (ale bez jakiś spektakularnych efektów) i nie odkładam życia na potem. Czasem bawią mnie już teksty w stylu(pół roku po urodzeniu malucha i w świetnej formie) –
    o jak ładnie wyglądasz, służy Ci macierzyństwo, myślałam, że schudniesz 🙂 Czasem nie wiadomo jak się odezwać, jak zareagować. Bo jak zareagujesz to jesteś przewrażliwiona a jak nie to można Ci docinać co rusz. To wszystko nie jest takie łatwe, nie warto się godzić z tym, że do grubych każdy chce się wtrącać i mieć dobre rady. Ale czy warto się obrażać?kłócić? Ja myślę, że nie warto tracić czasu. Nic nie odkładajmy na zaś i już! Grubi zawsze istnieli i będą istnieć i nie ma co umieszczać się podświadomie w grupie kalek społecznych, gruby czy chudy oby zdolny wszystko może, a jak nie zdolny to się może nauczyć i już! Pozdrawiam ciepło ! Robak XXL

  4. Najważniejsze w tym wszystkim jest, by być dla siebie najlepszą przyjaciółką i kochać siebie „pomimo”… A jakże często bywa odwrotnie. Dopuszczamy do głosu swojego wewnętrznego krytyka.

  5. Tak bardzo zgadzam się z punktem o odkładaniu przyjemności i radości z życia na „lepsze czasy” jak schudniemy… Byłam jeszcze nie tak dawno gruba. Wiem, jak to jest gdy inni patrzą na Ciebie tylko przez pryzmat tego jak wyglądasz. Teksty o „żarciu mniej” były moją codziennością. Szkoda tylko, że moja nadwaga nie była spowodowana żarciem i lenistwem. Brałam leki, które spowodowały u mnie ogromne zaburzenia hormonalne, no i tym sposobem jedząc tyle co prawie nic przybyło +30 kg na wadze… Po odstawieniu leków uznałam, że schudnę. Bo wygląd, bo zdrowie, bo ulubione jeansy, bo coś tam. Teraz jestem szczupła, zrzucenie nadwagi zajęło mi ponad 2,5 roku. Nie wspomnę, ile rzeczy przez ten czas mogłam zrobić, ale nie zrobiłam, bo przecież niedługo schudnę i wtedy będzie na to czas. Wtedy będzie czas na ładną bieliznę, na realizowanie planów, na crop topy, na marzenia, na wszystko – na życie. No… NIE. NIE BĘDZIE CZASU. Tego straconego już nikt nie odzyska. Jedyne, z czego wtedy nie zrezygnowałam i jestem sobie za to bardzo bardzo wdzięczna to miłość i związek z cudownym facetem.

    Co się zmieniło na lepsze w mojej głowie po schudnięciu? Na pewno nie to, na czym mi zależało najbardziej – samoocena. Stare nawyki w nas zostają. Nadal nie jadam w fast foodach stacjonarnie, tylko jak mam ochotę to zamawiam do domu. Ze wstydu. Nadal nie noszę tych ubrań, które bym mogła. Crop top? A w życiu. Nadal mam wrażenie, że ludzie myślą o mnie źle tylko przez wygląd. Zawsze znajdzie się jakiś rozstęp (a tych mam obiektywnie sporo), dołek w udzie czy inna rzecz, która nas zatrzyma. To NIE jest tak, że szczupła sylwetka = szczęście. Tak sobie ostatnio myślałam, że gdybym będąc gruba chociaż spróbowała pokochać siebie i zaczęła dbać o swoją dietę i ruch z MIŁOŚCI i chęci bycia zdrową, a nie z nienawiści to byłoby mi teraz dużo łatwiej.

    Poza tym jak schudłam, moja fatfobia się nasiliła. Bo przecież skoro ja schudłam, dałam radę no to ta gruba baba idąca drugą stroną chodnika też dałaby radę. Zaczęłam patrzeć na grubych jak na gorszych, leniwych. Dopiero czytając tego i inne blogi body positive dotarł do mnie ten fakt, za co bardzo dziękuję.

    Gdybym miała znów podjąć decyzję o odchudzaniu, zrobiłabym to inaczej. Dla siebie, nie dlatego żeby podobać się innym, żeby wpasować się w jakąś foremkę. Bez oceniania siebie i innych.

    Pozdrawiam i życzę samych sukcesów w tym co robisz. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.