fbpx
Przejdź do treści
Strona główna » fattitude » A co by się stało, gdybyśmy wszystkie nagle zaczęły akceptować siebie?

A co by się stało, gdybyśmy wszystkie nagle zaczęły akceptować siebie?

Lubię sobie czasami pofantazjować, a Ty? Jak byłam mała to na przykład fantazjowałam sobie o tym, jakby to było być centaurem – jakby ten świat wyglądał i czy byłyby wtedy samochody. Albo jakby to było żyć na dnie morza. Dzisiaj, kilkanaście ładnych lat później nadal miewam fantazje, choć już z goła inne. Teraz na przykład fantazjuję sobie o tym jakby to było napić się wreszcie kawy, ale takiej wiecie, z gruntem. Gorącej i pachnącej.

Takiej, której każdy łyk zamiast do żołądka trafia od razu do mózgu i wprawia neuroniki, te śliczne małe siedliska gupoty luckiej, geniuszu, osobliwych pomysłów oraz innych rozkosznych rozrywek w dziki taniec. Widzę je oczyma wyobraźni, jak podlane kofeinką tańczą sobie synchronicznie, układając się w mandale obłędnych pomysłów i umysłowej przytomności, stanu zwanego czasem “brzytwą”. Tak sobie siedzę i marzę, bo widzicie, daleko w tym tygodniu mojemu mózgowi do tego stanu. Zapach kawy, kofeina – to są sprawcy wszystkich moich bon motów oraz całej reszty umysłowego dorobku, zapisanego na tym blogu ku uciesze potomnych. Bo widzicie nie mogę pić kawy od wtorku, i chociaż to o ten chodzi wtorek, ja czuję się, jakby od ostatniego kubka tego cudu natury upłynęło millenium, To autentyczny sukces i niewytłumaczalny cud, że na wizji w Pytaniu na Śniadanie udało mi się mówić do rzeczy Chociaż przysięgam Wam, gdy siedziałam na kanapie i słowa wypadały z moich ust, wcale nie miałam pewności, że to, w co się układają nosi choćby znamiona sensu.

O perłach wśród komęciczków

Nie wiem czy też to zauważyłyście, ale moje wizyty w TV są zwykle mocno owocne. Zwykle coś mnie wkurwi, alibo zainspiruje i o to powstają takie szlagiery jak ten o promowaniu otyłości na przykład. Myślałam nawet przez chwilę, że moje mózgowa ociężałość w ostatnich dniach sprawi, że tym razem będzie inaczej. Że kaputt, mózgownica się zawzięła i zacięła, i nie ruszy, dopóki nie podleję jej kawą. Lecz niet. W sukurs przyszły komęciczki na fejsbuku TVP2. Te, których w znakomitej większości dziś już nie ma, bo choć dobra gównoburza zawsze w cenie, to prawdopodobnie ktoś uznał jednak, że kaliber i waga głosu ludu nie licują, prawdaż, z wizerunkiem stacji – bądź, co bądź – publicznej.

Najbardziej spodobał mi się ten taki, co miał puentę. Wiecie, w takich korytach umysłowych rzygowin ludzi, którzy najpierw mają opinię, a dopiero w drugiej kolejności wiedzą o czym ta opinia jest, takie perły z suspensem nie zdarzają się często Trzeba je absolutnie cenić. I ja cenię. Bardzo nawet, wręcz tak mocno że na cześć takowej perły postanowiłam popełnić taką apokaliptyczną fantazję, proszę syreniej publiczności:

A CO BY BYŁO GDYBYŚMY WSZYSTKIE POLUBIŁY SIEBIE?

Komentarz zaczynał się od przyklaskiwania wizji namawiania wszystkich młodych dziewczyn, żeby zaakceptowały siebie, by w bystrej i ostrej puencie dojść do miejsca, w którym wszystkie rzeczone tyją gargantuicznie jak na gwizdek, tyją, aż umrą. Musicie mi wybaczyć w tym miejscu brak bezpośredniego cytatu, ale dopiero co się wykąpałam, i wiecie – nurkowanie w szambie to jednak nie jest moja ulubiona rozrywka. Musi wystarczyć protezka z parafrazy, oke?

Rzeczony komentarz opalił wrotki mej wyobraźni. No bo w zasadzie CO BY TO BYŁO? Czy komuś od tego wybuchłaby głowa? Czy świat pogrążyłby się w chaosie i kompletnych ciemnościach? Czy zaczęlibyśmy od tego chodzić na rękach?

WIZJA 1 – Ludziom zbiorowo pękają żyłki

Zawistny jest ten ludek, co kraj nasz piękny zamieszkuje i nie będziesz miała, glizdo francowata lepiej niż ja, choćbym miała szczeznąć! Oczyma wyobraźni widzę rząd za rzędem ludzi, na których czołach płoną i eksplodują żyłki świętego wkurwu.

Na przedzie zastęp akolitek fitnesu, co chociaz nie cierpią ćwiczyć i każdą krople uronionego na siłowni potu okupują startym od zgrzytania na zębach szkliwem, to karnie i regularnie stawiają się na bieżni, wydreptać swoją drogę do nieba metki z rozmiarem nie zaczynającym się od 4. Tych, co choć od sałaty dostają gęsiej skórki, siorbią z bidonów szejki na jarmużu doprawione chią.

Za nimi wszyscy ci, których życie za ścianą interesuje bardziej, niż własna, nudna jak bawełniane majtki egzystencja pomiędzy gównianą pracą, a klitką na kredycie.

W trzecim rzędzie widzę ramię w ramię mur postaci – herosów. Tych którzy podjęli wyzwanie, stoczyli olimpijski bój, wepchnęli kamień nadwagi pod górę to jest wzięli się i schudli.

Nie ma w nas zrozumienia dla cudzych wyborów. Skoro ja muszę, to Ty musisz też. Nie może być tak, że ja – w imię wiecznie niesprecyzowanych standardów – wyciskam się i wyżymam, odmawiam sobie i odbieram, że ja się będę męczyć sam. Ja nie jem, to Ty tym bardziej nie powinnaś jeść wyglądając tak, jak wyglądasz. Czy nie brzmi w tym znajoma nutka? Żyłki świętego gniewu pulsują za każdym razem, gdy decydujesz inaczej. Gdy mówię, że tak, moje ciało nie jest idealne, ale nie planuję podporządkować życia chudnięciu. Święte oburzenie płonie i ma się doskonale.

WIZJA 2 – Następuje totalny krach gospodarczy

Jeden za drugim, gliniane kolosy tracą swoje nogi. Proszki na odchudzanie, diety, prywatne kliniki, siłownie, chirurdzy plastyczni, maszyny do odsysania, naciągania i uklepywania, majtki obciskujące, balsamy na cellulit, rozstępy i degrengoladę. Suplementy diety! Szarlatańskie superfoodsy! Cateringi dietetyczne! Trenerzy o kołcze! Sto milionów biznesów nastawionych, na przekonywanie ludzi, że MUSZĄ być fit.

Muszą szybciej, wyżej, mocniej. Muszą mniej, ciaśniej, bardziej. Teraz już nie wystarczy być gazelą. Zamiast zwykłym, szczęśliwy, prosiątkiem, musisz być Pietrain. A na polskich osiedlach tylko kościołów jest więcej niż siłowni i klubów fitness.

Sto milionów biznesów nagle traci klientów. Krach i płacz. Zgrzytanie zębów. Giełda w dół. Fit biznes umiera, bo mimo wielu rozczarowań, ja nadal wierzę w ludzki rozsądek. Nikt nie potrzebuje do życia wyrzeźbionego pośladka w rozmiarze melona. Nikt nie potrzebuje proszków, po których skacze jak naspidowany, serce mu kołacze, a głowa chce wybuchnąć – nikt nie potrzebuje całego tego szajsu, żeby dobrze żyć.

Taki bunt zadowolonych z siebie bab położył by na łopatki co najmniej połowę gospodarki świata, pomyśl tylko! Wymieniłam zaledwie garstkę cud-protezek stworzonych z myślą o tych, którzy chcą siebie poprawić, zaktualizować do wersji 2.0.

Tak. Na świecie nastąpiłby TOTALNY KATAKLIZM.

Dlatego może na wszelki wypadek i dla bezpieczeństwa zostańmy tam gdzie jesteśmy. Nie wychodźmy z domu, nie rozmawiajmy z ludźmi, a już nade wszystko nie pokazujmy się w telewizji.

Bo jeszcze wyda się, że nie jesteśmy jedynymi, które nie chcą już siedzieć pod miotłą.

Bo się okaże, że świat na głowie stanął, bo teraz to już z nikogo pożartować nie można.

Bo jeszcze, nie daj bób, sprowokujemy kogo do refleksji i będą z tego nieszczęścia.

Bo jeszcze się Sebie od naszego widoku na szklanym ekranie odbije chlebkiem z kiełbaską i po co komu takie nieszczęście? Wiadomo przecież, grube baby to patologia nawet dla tych, co nigdy rąk nie skalali pracą. Nie ma sensu, a przecież racja jest jak dupa.

Każdy ma swoją.

POSŁOWIE

Wierzę w Wasze zdolności interpretacyjne, Syreny Lądowe moje najcudniejsze, ale dla wszystkich, którzy zobaczą ten tekst zupełnym przypadkiem:

TAK, TEN TEKST ZAWIERA LOKOWANIE IRONII.

I NIE, NIE JESTEM PRZECIWNA AKTYWNOŚCI FIZYCZNEJ I DBANIU O SIEBIE. JESTEM PRZECIWNA ONANIZOWANIU SIĘ FIT-ŻYCIEM I UWAŻANIU ZA GORSZYCH LUDZI, KTÓRYCH TO NIE KRĘCI.

11 komentarzy do “A co by się stało, gdybyśmy wszystkie nagle zaczęły akceptować siebie?15 min. czytania

  1. Ale mówisz o akceptowaniu się nawzajem czy tylko “każda siebie samą”?

    Bo to pierwsze wydaje mi się niemożliwym w realizacji ideałem.

    A drugie? IMHO miałoby niewielkie znaczenie bez zmian w relacjach z innymi ludźmi. Bo mam wątpliwości czy ludzie faktycznie gremialnie odchudzają się, uprawiają sport itp. wyłącznie z braku akceptacji siebie.

  2. Widziałam program z twoim udziałem w PnS i wydaje mi się, że cialopozytywny punkt widzenia utonął gdzies wśród komentarzy pozostałych uczestników dyskusji, którym na jakimś etapie udało się zejść z wagi i poczuć przez to lepiej. Zastanawiam się czy faktycznie utrata tych kilogramów była tutaj kluczowa czy po prostu wyrobienie sobie kilku dobrych nawyków ( jestem zdania ze zwiększenie aktywności fizycznej z zerowej do jakiejś realnie poprawia komfort życia). Dużo mówi się o promowaniu otyłości, mało się mówi o promowaniu odchudzania, które często napędzane jest niechęcią do własnego ciała.

    1. Też to czułam. W samozadowoleniu zniknęła gdzieś główna myśl, czyli to, że internetowy hejt po prostu powinien być nielegalny. Kropka. Cieszę się jednak, że udało mi się powiedzieć o co w tym całym bodyposi chodzi, bo może oprócz rzeszy plujących na to co robię komentatorów, widziała to choćby garstka osób, które poczuły się trochę mniej samotne w swoich kompleksach.

      Interesujący jest twój punkt widzenia. Może faktycznie chodzi o nagłe poczucie mocy, kiedy człowiek po wejściu na czwarte piętro ma nagle zadyszkę przez dwie minuty, nie kwadrans. A może chodzi o przesunięcie punktu ciężkości z “nic ode mnie nie zależy” na “robię to!” I związaną z tym zmianę w postrzeganiu siebie?

  3. Wybaczcie, rozpiszę się, bo trafiłaś w punkt. W punkt, który mi od dawna w duszy bulgocze i uwiera. Mądrze piszesz.

    Napiszę z punktu widzenia osoby bardzo lubiącej sport i pochodzącej z mocno sportowej rodziny. I będzie a propos akceptacji siebie.

    Ludzie jako gatunek lubią się ruszać. Tak do siódmego roku życia, bo odkąd zaczynają chodzić, słyszą – zwłaszcza dziewczynki: “Nie biegaj. Spocisz się. Co się tak miotasz. Ubrudzisz sukienkę. Czego tak skaczesz. Usiądź spokojnie.”
    Niewielkiej części to i tak nie powstrzyma, albo mieli szczęście i tego prawie nie słyszeli.

    Reszta kojarzy intensywny ruch z: przykrością, przymusem w szkole (a szkolny WF jest zwykle kiepsko prowadzony), poczuciem nieudolności, odchudzaniem, ewentualnie tymi kosmitami z zawodów sportowych.

    Im dalej w nastoletniość dziewczęcą, tym mocniejsze stają się dwie paradoksalnie sprzeczne rzeczy: ruch jest ohyzdny, bo się można spocić, zadyszeć i wygląda się *nieatrakcyjnie* i koniecznie, koniecznie trzeba się odchudzić. Skatować się, ukarać się tym ruchem. A jak się uzyska tę wymarzoną boskość (kompletnie nierealistyczną), wtedy ufff, można przestać.

    W ten sposób czynność człowiekowi wrodzona, generalnie miła, pożyteczna i dająca kopa staje się psychologicznym chorym klinczem: musisz, ale to obrzydliwe. Piękni/chudzi nie muszą.
    W efekcie na Wizażu, Vitalii, forach urodowych padają pytania: Jak ćwiczyć, żeby później nie było widać mięśni (bo są brzydkie)? Chcę ćwiczyć, czy wystarczy do pierwszego potu? Co spala najwięcej kalorii? Od którego sportu się najszybciej chudnie, bo nie lubię ćwiczyć?

    Wracając do akceptacji. Bardzo, bardzo możliwe, że tłumy ludzi nienawidzących się intensywnie ruszać rzuciłoby w cholerę swoje karnety na siłkę, na fitnessy, na zumbo-turbo-spalacze-odwłoka. Że dziesiątki siłowni/klubów by zbankrutowały.

    I dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
    Te, które by przetrwały, musiałyby znaleźć inną, mniej patologiczną metodę ściągania ludzi. Może właśnie udałoby się wreszcie wrócić do: to jest miłe, to jest przyjemne, znajdź sposób machania ciałem, który daje ci najwięcej radości, w którym jest ci najmilej, najciekawiej. Sprawdź, co umie twoje ciało, bo umie mnóstwo. Spotkaj się z ludźmi, którzy lubią to co ty.

    Mam pewność, że akceptacja dla własnych ciał spowodowałaby właśnie otwarcie na ruch. Pojawiłoby to życzliwe: kocham swoje ciało, chcę dla niego dobrze. Pomacham sobie nim, bo przyjemnie jest być sprawnym.

    Dodatkowo ludzie w pełni akceptujący siebie nie potrzebują się dowartościowywać kosztem innych, rywalizacja traci wtedy dużo ze swojego smaku.

    Uff. Sorry, że tak długo, ale zmotywowałaś mnie do zwerbalizowania czegoś, co od długiego czasu czułam.

    1. Świetny komentarz!!! Tekst jest w punkt i komentarz jest w punkt. Jak to miło od rana sobie takie mądre rzeczy poczytać! P.s. Właśnie zaczęłam chodzić na zumbę. I jest super! Nie dlatego, że spalam tony znienawidzonego tłuszczu. Tylko dlatego, że czuje się jak na szkolnej dyskotece, na której ktoś magicznie zdjął ze mnie całe napięcie związane z tym, że “nie wiem, jak tańczyć” i “pewnie głupio wyglądam”. Mam mega radochę z tańczenia i zero ciśnienia, że mam się uczyć kroków albo jakiś układów i jakiś instruktor pasterzy czy już się nauczyłam czy jeszcze nie. Świetne uczucie. Polecam wszystkim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.